Jak stałem się posiadaczem MZ

Jak stałem się posiadaczem XJ

Jak stałem się posiadaczem GSX

Jak stałem się posiadaczem GSXR

Po prawie rocznym użytkowaniu GSXa postanowiłem go sprzedać. Nie chodziło o to że motocykl był jakiś trefny, po prostu miał już 18 lat i przebieg 70 000 km, jeśli wierzyć licznikowi, dodatkowo był to jeden z pierwszych egzemplarzy i nie miał wzmocnionej ramy, co objawiało się łapaniem shimi przy prędkościach rzędu 250km/h. Po takim doświadczeniu włosy na plecach stają dęba ;-)
Zaczęły się poszukiwania GSX-Ra. Nie było łatwo. Pierwszy egzemplarz był daleko, 96 rok mały przebieg, do wymiany wkład lampy przedniej, przywieziona z Niemiec. Niestety ktoś ją mi zwinął z przed nosa. Druga była w łodzi 95 rok, 40 000km. Niestety nie mogłem się doprosić o leprze zdjęcia i ją sobie odpuściłem. Będąc któregoś razu w Kauflandzie postanowiłem kupić sobie Giełdę Motocyklową. W niej to właśnie znalazłem ofertę sprzedaży GSX-Ra z Łomży. Do Łomży mam blisko 100km. Zadzwoniłem i umówiłem się na oględziny. Za kilka dni pojechaliśmy do Łomży wraz z Sylwią i kolegą Sylwkiem. GSX-R stał przykryty plandeką w ciepłym garażu pod budynkiem mieszkalnym. Zapalił od razu i słychać było że silnik jest w dobrym stanie, żadnych stuków itp. Motocykl nie był niestety w oryginalnym kolorze i miał nieoryginalne, przelotowe wydechy, co się mi nie spodobało. Malowanie było jednak ładne, na styl GSX-R z 2001r. Przejechałem się, motocykl wydawał się prosty, dwójka nie wyskakiwała, wyglądało że wszystko jest O.K. Później zapytałem o cenę... Była dosyć wysoka. Po krótkich negocjacjach sprzedający wyrzucił z niej 500 zł. Podziękowałem sprzedającemu za pokazanie motocykla i pojechaliśmy do domu. W drodze powrotnej zdecydowaliśmy, że jednak go kupujemy.
Po jakiś dwóch tygodniach 13.01.2007 umówiliśmy się na odbiór motocykla. Mieliśmy problem z załatwieniem transportu do Łomży, w końcu pojechaliśmy z Robertem i Moniką, Fordem Transitem. I bardzo dobrze że był to Transit, ale wtedy nie wiedzieliśmy, jeszcze że paka się nam do czegoś przyda, bo mieliśmy wracać na kołach. W Łomży po podpisaniu umowy i przekazaniu pieniędzy wyprowadziliśmy motocykl z garażu i ruszyliśmy w drogę powrotną do Suwałk. Motocykl nie odpalił jednak za pierwszym dotknięciem, dopiero za drugim... O.K. jedziemy po kilku kilometrach przestały świecić światła, wskazówka na zegarze temperatury oparła się o kołek, obrotomierz przestał działać, po włączeniu kierunkowskazu silnik przestał pracować... Skończył się prąd. Jak się później okazało uszkodzeniu uległo sprzęgło napędu alternatora, i alternator po prostu stał. Wtedy bardzo przydał się Transit, byliśmy gdzieś 80 km od Suwałk, a temperatura wynosiła 4 stopnie. Po kilku podejściach GSX-R wylądował na pace. Strasznie ciężko było go nam załadować. Ale w końcu jakoś się udało. Motocykl zawieźliśmy od razu do Dziawera, do serwisu Yamahy. Spotkaliśmy tam Szymona Dziawera, który przyjechał do brata do Suwałk. GSX-R się spodobał. Była sobota, w poniedziałek zacząłem wydzwaniać do Dziawera, czy już wie dlaczego nie ma ładowania? Niestety nie wiedział, za dwa dni był u niego elektryk, który stwierdził że nie ma ładowania, wiedziałem to i bez elektryka, dodatkowo powiedzieli mi że padły wszystkie świece... Postanowiłem zabrać motocykl do garażu i samemu zabrać się za naprawę, bo szkoda było nerwów. Na pożyczonych świecach z których 3 były dobre doczłapałem się do garażu, silnik chodził jak wrak. Zamówiłem nowe świece, były już na drugi dzień. Wymieniłem, podładowałem akumulator, motocykl zaczął dobrze zapalać, silnik pracował równo. Wymontowałem alternator i dałem do sprawdzenia, elektryk stwierdził że alternator jest dobry. Zacząłem kombinować z regulatorem napięcia, który jest zamontowany z alternatorze, także okazał się być sprawny. Aż w którymś momencie zauważyłem że alternator się po prostu nie kręci. W moim GSX-R napęd alternatora przekazywany jest przez gumowe sprzęgło które się rozwulkanizowało i nie przenosiło napędu pod obciążeniem. Bez rozbierania napędu sprzęgła skleiłem je tymczasowo klejem, po uruchomieniu silnika ładowanie było, teraz już wiedziałem że to jest to. Rozebrałem napęd alternatora, co nie było proste, i wymagało wyjęcia gaźników i rozebrania połowy motocykla. Wadliwe sprzęgło gumowe zostało wymienione na tuleję wykonaną z teflonu. Ponoć te sprzęgła się często sypią i dlatego zdecydowałem się na taką przeróbkę, teraz powinno wytrzymać więcej niż oryginał. W motocyklu wymieniłem również olej, filtr oleju, przykleiłem tankpada, zamontowałem alarm, zegar oraz termometr.
Przyszła wiosna, przy okazji pierwszej wiosennej przejażdżki, okazało się że podczas jazdy na wprost ster jest lekko skręcony w prawo, około pół centymetra. Używając sznurka stwierdziłem że mam wygięty lewy teleskop... Jak pisałem wcześniej w motocyklu miałem zamontowane przelotowe tłumiki, które były bardzo głośne. Dodatkowo motocykl palił bardzo dużo paliwa, nawet 10 litrów na 100 km. Na allegro znalazłem człowieka, który miał oryginalne wydechy w dobrym stanie, do mojego modelu. Zadzwoniłem do niego i się po prostu zamieniliśmy. Po zamontowaniu oryginalnych wydechów i regulacji gaźników motocykl pali średnio 7 litrów na 100km. Taka konsumpcja mnie zadowala. A dodatkowo motocykl jeździ lepiej niż na tych sportowych. Po jakimś czasie zaczęły puszczać uszczelniacze przedniego zawieszenia, przy okazji ich wymiany postanowiłem wysłać lewą lagę wraz z rurą nośną do prostowania. Po kilku dniach, w między czasie minęły święta wielkanocne, dostałem wyprostowane elementy . Przednie zawieszenie zostało zmontowane i okazało się że wszystko jest proste. Zrobiliśmy sobie z Sylwią 200km wycieczkę i wszystko z motocyklem jest O.K. Oglądając dokładnie tylną felgę, znalazłem na niej ślady prostowania, nie są duże, ale na Allegro znalazłem tanio tylne koło do Bandita 1200 z 97 roku i po szkiełkowaniu, malowaniu bezbarwnym proszkiem i wymianie łożysk, koło jest już zamontowane w motocyklu. Ładnie się prezentuje. Jak nabiorę ochoty, to zrobię to samo z przednim kołem.
Jak stałem się posiadaczem CBR

Jak stałem się posiadaczem MG
-
Moto Guzzi V50II z 1979 r.
Jakiś czas temu mój kolega Sylwek wyraził chęć sprzedaży swojej ETZ 250, którą miał od kilku lat. ETZ nie nadawała się do dalszych wycieczek, czego kilkukrotnie dowiodła. Motorek został wystawiony na jednym z popularnych portali aukcyjnych i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu znalazł nabywcę. Jako że nie ma róży bez kolców, sama sprzedaż okazała się być dosyć problematyczna, bo kupujący aktualnie znajdował się w Norwegii co wiązało się z niemożnością osobistego odbioru motocykla. Motocykl należało dostarczyć do Ostrowca Świętokrzyskiego do brata kupującego. Ostrowiec Świętokrzyski okazał się być oddalony od Suwałk, gdzie mieszkamy, o 450 km. Kolega po zapoznaniu się cennikiem firm kurierskich miał chyba nadzieję że zostanie ze swoją ETZ 250 razem po wsze czasy i będą żyć długo i szczęśliwie jeżdżąc w koło komina. Ale nic z tego, wtedy do akcji wkroczyłem ja i powiedziałem że nawet jak bym miał dołożyć do interesu to tę ruinę z Suwałk wywiozę. Potem akcja potoczyła się szybko, kolega wypożyczył przyczepkę i pod osłoną nocy ETZ została załadowana i skrępowana pasami co by się nie mogła samoistnie uwolnić. W sobotę rano z siłą 163 koni pociągnęliśmy przyczepkę wraz z ETZ do Ostrowca Świętokrzyskiego. - W międzyczasie w mojej głowie zaczął się układać szatański plan, skoro jedziemy już tak daleko, to może obejrzymy po drodze jakiś motocykl, ponieważ szukaliśmy czegoś małego do jazdy po okolicy. Do Ostrowca dotarliśmy około południa, zaliczywszy po drodze deszcz jakiego żem w życiu nie widział. Szybko załatwiliśmy formalności związane ze sprzedażą motocykla,
- szybka sesja zdjęciowa na do widzenia i pojechaliśmy do Buska Zdroju aby obejrzeć Moto Guzzi Imola. W Busku kolejny raz przekonaliśmy się że zdjęcia nie oddają w 100% stanu technicznego motocykla. Motocykl jako model podobał się mi bardzo ale jego stan techniczny i niekompletność była nie do przyjęcia, części pochodziły z różnych modeli Moto Guzzi. Poza tym gdzieś zaginęły dokumenty.
- Zniesmaczeni, ruszyliśmy do wsi Krystyna nieopodal
Garwolina, gdzie Sylwek zakupił piękną Yamahę XJ 900 Diversion z 2002
roku, która pomoże mu zapomnieć o ETZ 250.
Kilka dni po naszej wyprawie na jednym z popularnych portali aukcyjnych pojawiło się Moto Guzzi V50II z 1979 r. Moto Guzzi na zdjęciach wyglądało dosyć ładnie i znajdowało się w Chodowie niedaleko Siedlec. Jako że do Siedlec jest kawałek drogi, a Volvo nie jeździ na wodzie (na benzynie i gazie też nie), postanowiłem poszukać sponsora. Na sponsorem wytypowałem kolegę z zaprzyjaźnionego sklepu z częściami do ciężarówek Darka. Darek już od kilku lat wspominał, że kiedyś jeździł Jawą i chciałby kupić jakiś motocykl, ale nie wie jaki. Jako że byłem zdesperowany i bardzo chciałem obejrzeć motocykl w Chodowie, wytoczyłem ciężką artylerię i pokazałem mu w necie piękne studyjne zdjęcie Yamahy XJR 1300, motocykl bardzo się spodobał, zauważyłem że rybka chwyciła haczyk. Dla dopełnienia efektu poprosiłem kolegę Marcina aby pokazał Darkowi swoją XJR. Gdy Darek obejrzał na żywo Yamahę, o niczym innym już nie mówił, szybko wyszukaliśmy w Warszawie firmę która miała na stanie dwie XJRki. Darek nie mógł z nami jechać, ja miałem wybrać jeden z motocykli i mu go dostarczyć. Gdy nadeszła sobota udaliśmy się do Warszawy gdzie po obejrzeniu i jeździe próbnej zakupiliśmy jedną z XJRek. W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Chodów. W Chodowie okazało się że oprócz Moto Guzzi, sprzedający notabene też Darek, posiada bardzo dużo innych motocykli i jest to istna Mekka dla miłośników motocyklowych staroci. Po pysznej kawie, przejażdżce, owocnych targach i miłej pogawędce stałem się posiadaczem Moto Guzzi V50II z 1979r. Trochę czasu zajęło nam mocowanie motocykli na przyczepce, bo najpierw trzeba było zdjąć Yamahę, ustawić przyczepkę do przewozu dwóch motocykli załadować i je zabezpieczyć. Około dziesiątej wieczorem przekazałem Darkowi jego XJR i pojechałem do mojego garażu z nowo nabytym motocyklem.